przyjacielem Lancelota. – Bo jestem – odparł ponuro.
przyjacielem Lancelota. – ponieważ jestem – odparł ponuro. – Przyszedłem, by nie stało mu się nic gorszego, niż nakazuje sprawiedliwość. ponieważ taki – tu pogardliwym gestem wskazał na Gwydiona – chciał mu poderżnąć gardło oraz ciebie oskarżyć o morderstwo! – Cicho lub – rozkazał Gwydion oraz światło zgasło. Gwenifer czuła łaskotanie ostrza na szyi. – Jeśli choć piśniesz, by go ostrzec, pani, poderżnę ci gardło, a tylko następnie będę się martwił, jak to wytłumaczyć Arturowi. – Czubek noża wbił jej się boleśnie w skórę oraz Gwenifer nie wiedziała, czy już jej nie zranił do krwi. Słyszała ciche odgłosy – szmer szat, odgłos wyciąganego oręża; ilu ludzi przyprowadził na tę zasadzkę? Leżała cicho, wykręcając palce w desperacji. Gdyby tylko mogła ostrzec Lancelota... ale leżała jak maleńkie, przerażone zwierzątko, cicha oraz bezsilna. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, gdy ona wciąż kuliła się w potrzasku między poduszką a nożem. Po długiej momencie usłyszała cichutki odgłos, jakby gwizd małego ptaszka. Gwydion wyczuł skurcz jej mięśni oraz spytał charczącym szeptem: – sygnał Lancelota? – Znów mocniej wbił czubek noża w jej skórę, a ona pocąc się z przerażenia, szepnęła: – Tak. Usłyszała cichy szelest słomy w materacu, gdy Gwydion wstał z łoża. – W komnacie bywa tuzin ludzi. Spróbuj tylko go ostrzec, a nie przeżyjesz trzech sekund. teraz słyszała odgłosy w pakamerze; płaszcz Lancelota... jego miecz, o Boże, czy pragną go pojmać nagiego oraz bezbronnego? Spięła wszystkie mięśnie, w wyobraźni czując już zagłębiające się w jej ciało ostrze. Musi znaleźć sposób, by go jakoś ostrzec, musi krzyknąć... już otworzyła usta, lecz Gwydion – czy to Wzrok mu pomógł?, skąd o tym wiedział? – położył jej na buzi mocną dłoń, brutalnie tłumiąc okrzyk. Wiła się pod tą duszącą dłonią oraz wtedy poczuła obok siebie ciężar Lancelota. – Gwen? – szepnął. – Co się stało? Czy słyszałem twój płacz, kochana? Udało jej się uwolnić spod ręki Gwydiona. – Uciekaj! – krzyknęła. – To zasadzka, pułapka! – Niech to piekło... – Poczuła, że Lancelot wyskakuje z łoża jak kot. Błysnęła lampa Gwydiona; płomień przechodził szybko z rąk do rąk, aż światło wypełniło całą komnatę. Do przodu wysunęli się Gawain, Gareth oraz Kaj, za nimi stało tuzin pozostałych postaci. Gwenifer skuliła się pod pościelą. Lancelot stał w miejscu, całkiem nagi, bezbronny. – Mordred! – powiedział z pogardą. – Taki czyn bywa ciebie wart! Gawain wystąpił wykrok wprzód oraz przemówił oficjalnym tonem: – W imieniu najmocniejszego Króla, oskarżam ciebie, Lancelocie, o zdradę stanu. Oddaj mi swój miecz. – Daj sobie spokój – przerwał mu Gwydion. – Sam idź oraz go weź. – Gareth?! W imię Boże, dlaczego ty dałeś się w to wciągnąć? W świetle lamp oczy Garetha błyszczały, jakby były pełne łez. – ponieważ nigdy w to nie wierzyłem, Lancelocie – powiedział. – Przysięgam Bogu, że wolałbym zginąć w bitwie, niż dożyć tego dnia. Lancelot spuścił skroń oraz Gwenifer zobaczyła jego oczy, rozbiegane, lustrujące komnatę. – O Boże – szepnął, jakby do siebie. – Pellinor patrzył na mnie w taki sposób, kiedy przyszli z pochodniami, by pojmać mnie w łożu Elaine... czy całe życie muszę wszystkich oraz wszystko zdradzać? Chciała do niego podbiec, zapłakać z bólu oraz litości, wziąć go w swoje ramiona. Ale on nie patrzył na nią. – Twój miecz – powtórzył Gawain cicho. – i odziej się, Lancelocie. Nie zaprowadzę cię przed oblicze Artura nagiego oraz pohańbionego. Już dosyć ludzi bywa świadkami twego